Sunday, January 18, 2009

Poslka Rosja American Unia Obama Dr hab. Mieczyslaw Ryba

Poslka Rosja American Unia Obama Dr hab. Mieczyslaw Ryba


Światowy ład w wizji amerykańskich Demokratów

Dr hab. Mieczysław Ryba

Zbigniew Brzeziński, amerykański politolog, były doradca prezydenta Cartera, stara się pokazać główne wyzwania amerykańskiej polityki zagranicznej po objęciu prezydentury przez Baracka Obamę. Słowa Brzezińskiego mają wyjątkowe znaczenie z tego powodu, że od lat był on związany z Partią Demokratyczną i wywierał znaczny wpływ na kierunki amerykańskiej polityki lansowanej przez ten obóz polityczny. Dziś Brzeziński postuluje powrót USA do sposobu uprawiania polityki z czasów prezydentury Billa Clintona. Co to oznacza dla świata i dla Polski?

Wprawdzie Brzeziński gani Francję i Niemcy za ich postawę w czasie wojny irackiej, jednakże postuluje potrzebę ponownego porozumienia. Apeluje o "przywrócenie poczucia wspólnego celu Ameryki i Europy (a konkretniej USA i Unii Europejskiej), a także wspólnego celu państw zrzeszonych w NATO". Brzeziński nie pozostawia złudzeń, co rozumie pod pojęciem "Unia Europejska". Oczywiście nie chodzi mu o wejście w jakiś większy związek z państwami mniejszymi, lecz dużymi, tymi, które budują współczesne superpaństwo europejskie. Twierdzi wręcz, że brak pełnej instytucjonalnej jedności europejskiej może utrudniać Amerykanom rzeczowy dialog transatlantycki. Można by zatem wnioskować, iż Stany Zjednoczone pod nowym kierownictwem chciałyby po prostu wesprzeć ideę przyspieszonej europejskiej integracji, zmierzającej do ujednolicenia polityki zagranicznej. Dodajmy, że w tym właśnie kierunku idzie traktat lizboński. Wielu komentatorów zauważyło, że referendum irlandzkie m.in. dlatego zakończyło się klęską europejskich federalistów, iż w sposób nieformalny eurosceptyków wsparły środowiska amerykańskie. Jasna deklaracja poparcia przez Waszyngton budowy superpaństwa w Europie z pewnością ułatwiłaby unioentuzjastom realizację ich centralistycznych celów. Brzeziński w wywiadzie dla "Wprost" (4-11.01.2009) mówi, że na chwilę obecną chodzi o dialog między USA a trzema europejskimi państwami: Wielką Brytanią, Niemcami oraz Francją. O ile Wielka Brytania jest niejako tradycyjnie reprezentantką interesów Ameryki w Europie, o tyle Francja i Niemcy są głównymi motorami napędowymi europejskiej integracji, które miałyby przejąć realne rządy w nowo powstającym sfederowanym państwie europejskim. Brzeziński oczekuje, iż kraje te zbudują wspólną politykę zagraniczną. Czytamy: "Kiedy już europejska triada ustali wspólny cel strategiczny, Ameryka będzie słuchać. A Stany Zjednoczone wraz z Unią Europejską, wytwarzając w sumie ponad połowę światowego PKB, będą dysponowały olbrzymią potęgą, pozwalającą wpływać na sytuację na świecie w sposób odpowiedzialny i wywoływać pozytywne zmiany". Taki układ miałby być podstawą do "globalnego zarządzania". Oczywiście owo globalne zarządzanie wymaga uczestnictwa przynajmniej jeszcze kilku światowych graczy w Eurazji, tj. Chin, Rosji, Japonii oraz Indii.
Ważne słowa Brzezińskiego dotyczą Rosji: "Zaangażowanie Rosji leży w interesie Stanów Zjednoczonych i państw europejskich ze względu na ogólniejsze zamierzenia strategiczne, a także z powodu bardziej lokalnych, europejskich problemów geopolitycznych". Brzeziński krytykuje nierozliczenie się Rosjan z komunizmem, ale wyraża jednocześnie nadzieję, że ostatnie trudne rosyjskie doświadczenia gospodarcze mogą ten kraj wiele nauczyć.
Jeśli weźmiemy pod uwagę słowa Zbigniewa Brzezińskiego jako reprezentatywne dla środowiska otaczającego Baracka Obamę, to śmiało można potwierdzić, że szykuje nam się rzeczywisty powrót USA do polityki czasów Billa Clintona. W polityce tej w Eurazji naczelną rolę odgrywała Unia Europejska, a w Unii Niemcy. Polska wpisana była w kontekst polityki niemieckiej, którą Brzeziński w "Wielkiej szachownicy" określił mianem nowego projektu budowy Mitteleuropy. Stosunek amerykańskiego politologa do Rosji potwierdza moje niedawne analizy dotyczące perspektywy strategicznego porozumienia Waszyngtonu z Moskwą. Napięcia, jakie się pojawiły w ostatnim czasie (m.in. wojna w Gruzji), miałyby zostać usunięte, szczególnie w sytuacji, gdy Rosja odczuła dziś mocną zależność od gospodarki globalnej (kryzys finansowy), sterowanej w dużej mierze z Wall Street. Rosja jest potrzebna Stanom Zjednoczonym do bilansowania siły Chin oraz Iranu, tak więc ostatnie zmagania amerykańsko-rosyjskie można by raczej nazwać mianem określania granic wpływów, a nie strategicznego konfliktu dwóch mocarstw. W tej sytuacji polskie marzenia o wyrwaniu z rąk rosyjskich kolejnych państw posowieckich (Ukraina, Białoruś, Gruzja itp.) przy wykorzystaniu poparcia USA mogą się okazać wielką mrzonką. Opieranie zaś polskiej polityki zagranicznej na mrzonkach jest nie tylko stratą cennego czasu, lecz nieroztropnością narażającą nas na kolejne niepotrzebne konflikty w sytuacji, gdy trzeba się samemu wzmacniać gospodarczo i politycznie, i to w sposób przyspieszony. Tymczasem nie chodzi tylko o pozytywny dziś stosunek USA do układu Paryż - Berlin - Moskwa, co na podstawie powyższych konstatacji można uznać za rzecz bardzo prawdopodobną, lecz o amerykańską wizję miejsca środkowej Europy w Unii Europejskiej. Wizyta Baracka Obamy w Berlinie w trakcie prezydenckiej kampanii i pominięcie Warszawy powinny nam wiele mówić. Brak wsparcia amerykańskiego dla ratowania wypłukiwanej suwerenności Europy Środkowej może być w zmaganiach wewnątrzunijnych rozstrzygający. Polityka polska powinna więc bardzo szybko szukać wewnątrzeuropejskich koalicji, dzięki którym można by przetrwać okres dekoniunktury w stosunkach międzynarodowych. Możemy wszak mieć w niedługim czasie do czynienia ze znaczącym obniżeniem pozycji Polski w Europie i świecie. Zatem obrona suwerenności powinna przede wszystkim dotyczyć traktatu lizbońskiego i jego politycznych skutków. Prezydencja czeska, przy bardzo rozsądnej postawie Vaclawa Klausa, jest pewną szansą na zbliżenie się Polski do południowego sąsiada i nakreślenie strategii wspólnych działań defensywnych. Powtórzę to jeszcze raz: w tej chwili jest nam o wiele bardziej potrzebna solidarność środkowoeuropejska wewnątrz Unii niż z krajami posowieckimi. Ze względu na nasze współczesne (!) geopolityczne położenie między Bugiem a Odrą i Nysą Łużycką większe wyzwania (czytaj: uzależnienia) czekają nas z kierunku brukselskiego niż z kierunku wschodniego. Nie zapominajmy, że jesteśmy dziś członkiem Unii Europejskiej, a nie Wspólnoty Niepodległych Państw.
Oczywiście można zbagatelizować słowa Zbigniewa Brzezińskiego. Można uznać, że jego wpływ na amerykańską politykę jest żaden. Oby się jednak w niedługim czasie nie okazało, iż przeżywać będziemy potężne rozczarowanie, wciąż zapatrzeni we wschodnie projekty i coraz bardziej przerażeni naszą marginalizacją w Unii Europejskiej.

No comments: